sobota, 20 lutego 2016

Czerwone, egzotyczne... o historii długiej i zawiłej

Historia tych kolczyków sięga niemal samych początków mojej przygody z ‘sutaszowaniem’. Czy się zakończy? Na pewno nie, dopóki w moim posiadaniu są jeszcze dwa ziarenka stanowiące ‘oczko’. A zaczęło się wszystko od telefonu od młodszej siostry.
Zadzwoniła do mnie pewnego dnia i powiedziała bardzo szybko kilka zdań, których już dokładnie nie pamiętam, ale ich ogólny sens był taki, że jej znajomy, który właśnie wrócił z jakiegoś dalekiego kraju z dżunglą, przywiózł jej w prezencie z tej właśnie dżungli nasiona jakiejś egzotycznej rośliny i powiedział, że można z nich zrobić fajne kolczyki, pod warunkiem że delikatnie wywierci się w tychże nasionach dziurkę. A siostra pomyślała, że przecież w rodzinie jest ktoś, kto umie robić kolczyki z koralików nawet takich bez dziurki i ona prosi mnie o zrobienie takowych. I broszki... Koniecznie bo broszki są fajne, a ona ma mało. Taka to była rozmowa. Przy najbliższym rodzinnym spotkaniu zostałam ‘uszczęśliwiona’ wspomnianymi nasionami, które rzeczywiście robiły ogromne wrażenie. Jednak nic się dalej nie wydarzyło. Powód był prosty – siostra wyjechała na rok w podróż po Indochinach (można o tej podróży przeczytać na jej blogu). Przez ten czas nasiona leżały i czekały, ciesząc oko.
Kiedy siostra wróciła zabrałam się do pracy. Wykorzystałam jeden ze swoich wcześniejszych projektów. Do wykończenia kolczyków użyłam perełek Swarovski’ego 4mm w kolorze Red Coral oraz szklanych koralików chińskich (‘no name’) mniej więcej 2mm w kolorze oszronionych pomarańczy. Uszycie kolczyków będących lustrzanym odbiciem i broszki z wykorzystaniem koralików bez dziurek okazało się bardzo trudne. Poradziłam sobie jednak i efekt był piorunujący. Połączenie czerwonych sznurków z ciemnym brązem i nieco ‘brudnym’ pomarańczowym okazało się doskonałą kombinacją. Pocztą ‘domową’ przekazałam komplet nowej właścicielce i po niedługim czasie otrzymałam telefon z podziękowaniami i słowami zachwytu. Jednak historia ta nie kończy się w tym miejscu...
Tydzień później zadzwonił telefon, a zrozpaczony głos w słuchawce przedstawił smutną historię. Siostra niemal ze łzami wyznała, że włożyła kolczyki na imprezę, wzbudzając ogólny zachwyt, po czym jeden z nich zgubiła. Zbiegło się to w czasie z podobną historią – moja mama zgubiła jeden z klipsów, które zrobiłam specjalnie dla niej, w niezwykle krótkim czasie. Byłam więc zła na całą tę sytuację. Ta złość sprawiła, że prace nad odtworzeniem zgubionego kolczyka odłożyłam na bardzo długo. Siostra wysłała mi pozostałe elementy kompletu, abym dobrze mogła dobrać kolory sznurków i wybrać najbardziej podobny koralik (będące pochodzenia naturalnego, nasiona różniły się między sobą dość znacznie i wybranie dwóch o najbardziej zbliżonym rozmiarze nie było łatwe, nawet jeśli miałam ich tylko sześć), ale i tak leżało to w pudełeczku ‘WiP’ (kiedyś opowiem szerzej o tym, co znajduje się w tym pudełeczku) przez ponad rok.
Aż nagle w połowie stycznia 2016 poczułam nagłą potrzebę dokończenia spraw niedokończonych. Wiedziałam, że wszystkiego nie dam rady zrobić, ale jako że ten komplet był na szczycie listy ‘do zrobienia’, poszedł na pierwszy ogień. Przy okazji zrobiłam mu kilka zdjęć zanim znów poprzez ‘domową’ pocztę przekażę go właścicielce. Miałam dobre przeczucie, żeby zrobić brakujący kolczyk, gdyż kilka później zostałam na 2 tygodnie pozbawiona dostępu do swoich ‘skarbów’, a obecnie znów doskwiera mi brak czasu na własne przyjemności.















Jak widać mój warsztat sutaszowy nieco się poprawił, fotograficzny – zupełnie nie. Aczkolwiek cały czas pracuję nad tym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz