Historia tych
kolczyków sięga niemal samych początków mojej przygody z ‘sutaszowaniem’. Czy
się zakończy? Na pewno nie, dopóki w moim posiadaniu są jeszcze dwa ziarenka
stanowiące ‘oczko’. A zaczęło się wszystko od telefonu od młodszej siostry.
Zadzwoniła do
mnie pewnego dnia i powiedziała bardzo szybko kilka zdań, których już dokładnie
nie pamiętam, ale ich ogólny sens był taki, że jej znajomy, który właśnie
wrócił z jakiegoś dalekiego kraju z dżunglą, przywiózł jej w prezencie z tej właśnie dżungli
nasiona jakiejś egzotycznej rośliny i powiedział, że można z nich zrobić fajne
kolczyki, pod warunkiem że delikatnie wywierci się w tychże nasionach dziurkę.
A siostra pomyślała, że przecież w rodzinie jest ktoś, kto umie robić kolczyki
z koralików nawet takich bez dziurki i ona prosi mnie o zrobienie takowych. I
broszki... Koniecznie bo broszki są fajne, a ona ma mało. Taka to była rozmowa.
Przy najbliższym rodzinnym spotkaniu zostałam ‘uszczęśliwiona’ wspomnianymi
nasionami, które rzeczywiście robiły ogromne wrażenie. Jednak nic się dalej nie
wydarzyło. Powód był prosty – siostra wyjechała na rok w podróż po Indochinach
(można o tej podróży przeczytać na jej blogu). Przez ten czas nasiona leżały i
czekały, ciesząc oko.
Kiedy siostra
wróciła zabrałam się do pracy. Wykorzystałam jeden ze swoich wcześniejszych
projektów. Do wykończenia kolczyków użyłam perełek Swarovski’ego 4mm w kolorze
Red Coral oraz szklanych koralików chińskich (‘no name’) mniej więcej 2mm w
kolorze oszronionych pomarańczy. Uszycie kolczyków będących lustrzanym odbiciem
i broszki z wykorzystaniem koralików bez dziurek okazało się bardzo trudne.
Poradziłam sobie jednak i efekt był piorunujący. Połączenie czerwonych sznurków
z ciemnym brązem i nieco ‘brudnym’ pomarańczowym okazało się doskonałą
kombinacją. Pocztą ‘domową’ przekazałam komplet nowej właścicielce i po
niedługim czasie otrzymałam telefon z podziękowaniami i słowami zachwytu.
Jednak historia ta nie kończy się w tym miejscu...
Tydzień później
zadzwonił telefon, a zrozpaczony głos w słuchawce przedstawił smutną historię.
Siostra niemal ze łzami wyznała, że włożyła kolczyki na imprezę, wzbudzając
ogólny zachwyt, po czym jeden z nich zgubiła. Zbiegło się to w czasie z podobną
historią – moja mama zgubiła jeden z klipsów, które zrobiłam specjalnie dla
niej, w niezwykle krótkim czasie. Byłam więc zła na całą tę sytuację. Ta złość
sprawiła, że prace nad odtworzeniem zgubionego kolczyka odłożyłam na bardzo
długo. Siostra wysłała mi pozostałe elementy kompletu, abym dobrze mogła dobrać
kolory sznurków i wybrać najbardziej podobny koralik (będące pochodzenia
naturalnego, nasiona różniły się między sobą dość znacznie i wybranie dwóch o najbardziej
zbliżonym rozmiarze nie było łatwe, nawet jeśli miałam ich tylko sześć), ale i
tak leżało to w pudełeczku ‘WiP’ (kiedyś opowiem szerzej o tym, co znajduje się
w tym pudełeczku) przez ponad rok.
Aż nagle w połowie stycznia 2016 poczułam nagłą potrzebę dokończenia spraw niedokończonych.
Wiedziałam, że wszystkiego nie dam rady zrobić, ale jako że ten komplet był na
szczycie listy ‘do zrobienia’, poszedł na pierwszy ogień. Przy okazji zrobiłam
mu kilka zdjęć zanim znów poprzez ‘domową’ pocztę przekażę go właścicielce. Miałam
dobre przeczucie, żeby zrobić brakujący kolczyk, gdyż kilka później zostałam na 2
tygodnie pozbawiona dostępu do swoich ‘skarbów’, a obecnie znów doskwiera mi brak
czasu na własne przyjemności.
Jak widać mój
warsztat sutaszowy nieco się poprawił, fotograficzny – zupełnie nie. Aczkolwiek
cały czas pracuję nad tym.